Kolejny kawałek małego cyklu. Nie jest to jeszcze kompletny 1 rozdział, nie mam pojęcia ile ich będzie w całości.
Thomas przekroczył próg małego sklepu, w którym robił codziennie zakupy od paru już lat. Sprzedawca powitał go z uśmiechem, sięgając pod ladę po już odłożone produkty.
-To samo co zawsze, prawda Tom?
-Oczywiście Frank, z małą jednak różnicą. Dorzuć jeszcze dzisiejszą gazetę. – odpowiedział zagadnięty, wskazując palcem na jednego z brukowców.
-O, zacząłeś się interesować tym co się dzieje dookoła Ciebie? Jaka odmiana po tylu latach. – sklepikarz nie krył swojego zdumienia. – Zawsze wchodziłeś, brałeś trochę jedzenia i wychodziłeś.
-Czasy jak widać się zmieniają. – odparł niedbale wzruszając ramionami.
-Uwierz, że mniej by mnie zdziwił policyjny koń, gdyby tutaj wszedł i zamówił piwo, niż Ty czytający gazetę!
-Stara wredota z Ciebie, Frank. Ile za tą gazetę?
-A znaj moje dobre serce, kupujesz ode mnie od tylu lat, że masz dzisiaj wyjątkowo stuprocentową zniżkę na tą kupkę papieru. Płacisz tyle co zwykle.
Thomas uśmiechnął się lekko zmieszany, podał sprzedawcy pieniądze, odbierając w zamian małą siatkę z chlebem sojowym, paroma plastrami szynki i innymi drobnymi sprawunkami. Złożoną gazetę wsadził pod pachę i wyszedł przed sklep. Idąc wzdłuż ulicy, wyciągnął rulonik i zaczął czytać.
„Kolejne morderstwo!
Dzisiaj w godzinach porannych, w jednym z zaułków miejskich, znaleziona została kolejna, brutalnie zabita osoba. Poszkodowanym jest Luke Baigun, znany prezes szybko rozwijającej się firmy prowadzącej handel nieruchomościami. Policja jednak nie podała żadnych szczegółów.
Czy to morderstwo ma związek z pozostałymi dwoma? Czy cokolwiek łączyło te osoby? A może mamy następcę Kuby Rozpruwacza?”
W momencie jak Tom czytał te słowa, gazeta ‘wyrwała’ mu się z rąk, a jej miejsce zajęła kobieta. Oboje w wyniku rozpędu skończyli na ziemi, a ‘oswobodzona’ gazeta poleciała z wiatrem. Zdziwiony Thomas przyglądał się kobiecie, która próbowała się z niego podnieść. Ciemna brunetka o brązowych oczach, kształtnym nosie, niezbyt mocno umalowana, ładnie, ale nie za skąpo ubrana, odpowiednio do obecnej pogody. Mężczyzna w końcu postanowił zachować się jak gentleman, pomagając kobiecie podnieść się z ziemi. Uśmiechnął się najuprzejmiej jak potrafił. Odpowiedziała mu delikatnym rozchyleniem warg. Miała proste, białe zęby.
-Przepraszam pana najmocniej, złamał mi się obcas i trochę mną zakręciło na tym dziurawym chodniku…
-Nic nie szkodzi. Sam nie jestem bez winy, byłem zaczytany, nic nie widziałem co się przede mną dzieje. Być może gdybym nie miał gazety, mógłbym panią powstrzymać przed upadkiem.
-Niech pan nie przyjmuje całej winy na siebie. – Rozejrzała się nerwowo. – Nie widział może pan mojej torebki?
Thomas obejrzał się za siebie. Mała, czarna i otwarta torebka leżała obok jego zakupów. Schylił się, aby ją podnieść. Wysunęła się z niej karta identyfikacyjna, na której dostrzegł jej imię. Juliet. Poprawił bloczek, wpychając go z powrotem do środka, podał kobiecie jej rzeczy.
-Dziękuję panu najmocniej i jeszcze raz przepraszam.
-Jestem Tom. – skłonił się lekko. – Miło mi panią poznać.
Kobieta uśmiechnęła się serdeczniej.
-Juliet. Mi również bardzo miło. Nie wie pan…
-Tom.
-No dobrze, Tom, która jest godzina?
-Dochodzi dziesiąta.
-O Boże… Znowu spóźnię się do pracy, szef będzie wściekły! Muszę lecieć! – powiedziała, oddalając się już szybko, idąc chwiejnym krokiem z powodu złamanego obcasa.
-Ale… Może jeszcze byśmy się zobaczyli!
-Zadzwoń!
-Ale ja nie mam pani numeru…
Kobieta otwarła torebkę, wyrzucając w powietrze małą karteczkę. Thomas podbiegł i złapał ją, zanim ta upadła na ziemię.
„Juliet Kathe Bricks.
Pośrednik handlu nieruchomościami”
Po drugiej stronie tej skromnej wizytówki, widniał odręcznie napisany numer. Tom uśmiechnął się pod nosem do siebie. Dawno już nie miał takiego szczęścia jak dzisiaj rano. Podniósł ostrożnie swoje zakupy i ruszył w kierunku swojego mieszkania.
Honigham siedział u siebie w gabinecie za biurkiem. Przeglądał poranne wydania prasy. W każdym z nich centralne miejsce pierwszej strony zajmowała wzmianka o porannym morderstwie. Na szczęście media nie wiedziały za wiele. Podobnie zresztą jak i on sam. Pierwsze morderstwo przeminęło niemalże w ciszy, zabitym był bezdomny. Śmierć jakich wiele, prasa generalnie pomijała takie informacje. Drugie było podobne, ofiarą jednak była jedna z prostytutek. Trzecie jednak było już poważne, zabity został człowiek interesu, znany w mieście, jak i poza nim. To nie mogło przejść bez echa. Ślady jednak na nic nie wskazywały. Żadnych odcisków palców. Nawet najmniejszego. Każdy z zabitych miał liczne rany cięte, poszarpane ciało, miejscami poodrywane kawały mięsa od kości. Morderca był wybitnie brutalny, psychopata. Nikt normalny by tego nie uczynił. I to wszystko w przeciągu trzech nocy.
Ciszę i skupienie przerwało pukanie do drzwi.
-Wejść. – odburknął. Nie był wybitnie w nastroju, aby mu przeszkadzano.
-Laboratorium ma wstępne wyniki. – to był Walt.
-Coś ciekawego?
-Panna Callto nalega, aby pan osobiście je odebrał.
-Do diabła, jakby nigdy nie mogła tego przekazać przez umyślnego. – warknął.
-Mam wrażenie, że mogła coś znaleźć, szefie.
-Serio? – nie skrywał irytacji. – ZAWSZE coś znajduje, czego nie jesteśmy w stanie wykorzystać.
-Niestety nie jest to moja wina, szefie.
-Wiem, Walt. Dobra, chodźmy.
Jeff podniósł się ospale z fotela. Jasna koszula była miejscami wilgotna od potu. Przez niedziałającą od paru miesięcy klimatyzację, Honigham czuł się niemalże jak w szkole policyjnej, gdzie sale również były jej pozbawione. Wiele razy myśleli nad powieszeniem architekta, który tak zaprojektował tamten budynek, jednak nigdy nie spełnili tych przemyśleń. Być może lepiej dla nich.
Walt otworzył drzwi przed szefem, przepuszczając go. Na korytarzu zrównał się z nim, nie odzywał się jednak wcale. Inspektor po chwili westchnął głośno.
-Michel, czemu tak właściwie zaciągnąłeś się do policji?
Michel Walt był zdziwiony. Nie spodziewał się takiego pytania.
-Z tego samego powodu co pan, szefie. Aby służyć sprawiedliwości i łapać tych złych.
Jeff uśmiechnął się przebiegle.
-A czy nie zastanawiałeś się przypadkiem czasami, czy to nie my służymy tym złym, a ci dobrzy są przez nas ścigani? Jedynie czasami udaje nam się złapać tych, których z założenia powinniśmy?
-Raczej nie, szefie.
-Wierzysz w sprawiedliwość?
-Oczywiście.
-Przestań. Daleko zajdziesz młody. Ale nie możesz ufać sprawiedliwości bezgranicznie. Stoi ona zawsze po stronie mających władzę lub siłę. Nigdy po stronie tych właściwych. Zapamiętaj to, gdyż wiele razy może Ci pomóc wydostać się z tarapatów.
-Ale w jaki sposób?
-Tego musisz dowiedzieć się na swój własny sposób, młody.
Na tym zakończył rozmowę, zostawiając Walta sam na sam z myślami odnośnie tego.
Wstukał kod w zamek cyfrowy od laboratorium. Zasuwka odskoczyła z wyraźnym trzaskiem, dzięki czemu mógł otworzyć drzwi. Normalnie sterylne laboratorium, dzisiaj było niemalże w pełni zalane krwią. Na stole leżały ‘rozpieczętowane’ zwłoki. Jeff założył gumowe rękawiczki i wciągnął na twarz małą maseczkę. Podobnie postąpił jego pomocnik. Podeszli wolno do stołu, uważając, żeby się nie poślizgnąć.
-Panno Callto, co tu do cholery się działo?!
Kobieta w zakrwawionym fartuchu wyszła z drugiego pomieszczenia. W rękach trzymała mały notes. Zrobiła urażoną minę, jakby to, co zobaczyli, nie było wcale jej winą.
-No dobrze… Więc co pani znalazła?
-Niewiele. Mogę wręcz powiedzieć, że nic nowego w odniesieniu do tamtych poprzednich, poza dwoma drobnymi szczegółami.
-Jakimi?
-Ten tutaj ciągle krwawił obficie. Jego krew nie chciała zakrzepnąć.
-Przecież to niemożliwe, nawet ja ze swoim marnym biologicznym wykształceniem to wiem. – odburknął Honigham.
-Wiem doskonale, że to jest niemożliwe. Wiem także, co widziałam. Ciało było w pełni zimne, krew także. Jednak ciągle płynęła. Wyglądała tak, jakby została pozbawiona wszelkich trombocytów. Nic nie powstrzymywało ciągłego upływu krwi. To, co miał w sobie, jest obecnie na moich ubraniach i na podłodze. Nie wiem czy w nim została już chociażby kropelka.
-To jednak nie ma aż takiego znaczenia. Jaka jest ta druga rzecz?
-Jego DNA.
-Co z nim? Wyjaśnia może odpływ krwi?
-Nie. Jego kompletnego DNA nie ma… Rozpadło się w trakcie badania.
Honigham przybrał marsowy wyraz twarzy.
-O co tu do cholery biega?...