sobota, 9 stycznia 2010

Cmentarz

Ciemne chmury przewalały się nad miastem. Nie padało, jednak wilgotność wisząca w powietrzu doskwierała ludziom. Mało kto na ulicy był bez parasola lub czegoś innego przeciwdeszczowego. Przezorny zawsze ubezpieczony, jak to zwykli mawiać niektórzy. Szare z reguły miasto, w dni takie jak te, stawało się miastem duchów, jakby niezdatne do życia. Nawet zielone drzewa w parku wydawały się na wpół martwe. Żadna radość nie emanowała z otoczenia, jedynie poczucie przygnębienia i pesymizmu życia. Skulone z zimna gołębie siedziały rządkiem na gzymsie banku. Jeden z nich gruchał cicho, inny dziobał lekko pióra na piersi. Wychudzony kot przyglądał im się z ukrycia. Machając nerwowo ogonem, wbił wzrok w najmniejszego z ptaków. Nie zdradzająć się żadnym szczególnym ruchem, ruszył momentalnie do ataku. Gdy był od gzymsu na odległość skoku, ptaki poderwały się przerażone w górę, poza tym, którego kot wybrał na swój obiad. Zwierzę wybiło się za pomocą tylnych łap, chwytając w przednie pierzastą ofiarę, zatapiając jednocześnie kły w karku gołębia. Gzyms jednak był za krótki i za śliski dla rozpędzonego zwierzęcia. Wciąż trzymając swoją zdobycz w zębach, kot runął w dół z wysokości dwóch pięter, wprost na chodnik. Drapieżnik uderzył mocno w płytki, wypuszczając zdobycz z zębów. Zamiauczał przeraźliwie, przyciskając przednią łapę do piersi, pochwycił ponownie martwego już ptaka i poczłapał do zaułku, gdzie pomiaukiwał z bólu w samotności.
Zwierzętom nie przychodzi łatwo żyć w tym mieście. Ludziom podobnie. Kathe obserwując kota, poczuła nagle doskwierającą jej samej samotność. Tak samo jak ten drapieżnik, ona też sama musiała sobie radzić. Tak jak kot polował za gołębiem, ona pracowała na swoją reputację i status, równie często tracąc w momencie to, co zyskała. Nie mogła liczyć na żadną pomoc, wsparcie, nie miała nikogo, kto podałby jej ramię. Była wyrzutkiem z rodziny, który nie chciał przyjąć ręki podawanej przez bliskich. Nie nawykła brać pełnej misy, była na to zbyt ambitna i wojownicza. Wolała sama osiągnąć swój cel. Nie skarżyła się na swój los, pomimo porażek. Chcąc coś osiągnąć, trzeba w końcu się nacierpieć w życiu. Mając coś za darmo, nie docenia się tego. Tak samo jak i nie ceni się człowieka, który osiągnął coś, nie starając się o to, ani tym bardziej na to zasługując. Na szacunek trzeba zapracować. Można za to jednak dać coś komuś ze szczerego serca. Kathe, będąc osobą wrażliwą, zlitowała się nad biednym kotem. W najbliższym sklepie kupiła kawałek kurczaka. Z mięsem w ręku poczęła zbliżać się do zwierzęcia pałaszującego gołębia. Kot, gdy tylko ją spostrzegł zawarczał cicho, przyjął groźną postawę i zasyczał na kobietę. Nie zrażona zachowaniem drapieżnika, zbliżała się coraz bardziej. Zwierzę syknęło jeszcze parę razy, po czym poruszyło parę razy nosem. Jakby spokojniejszy, przestał zdradzać strach. Chwilę później, Kathe trzymała go już pod kurtką, gdzie było ciepło, sucho. W takich warunkach kot zasnął szybko. Przynajmniej u weterynarza poszło szybko. Lekarz po obejrzeniu łapy, założył na nią lekkie usztywnienie i kazał zgłosić się do kontroli za parę dni. Powiedział także, że kot jest zdrowy, nie ma robaków. Widać był szczepiony. Jakieś dziecko zapewne dostało go od rodziców, kiedy błagało o koteczka. Gdy jednak koteczek podrósł, pozbyto się go. Okrucieństwo ludzkie skierowane w stronę zwierząt zakrawa na pomstę. Przynajmniej teraz, gdy kot został wzięty z litości, nie zostanie już w taki sposób skrzywdzony. Dziękując weterynarzowi, kobieta poszła z nowym towarzyszem do domu.

Cmentarz pod miastem nie był najpiękniejszym miejscem. Był już stary, wszystkie parcele zostały dawno wykupione i zajęte przez ‘lokatorów’. Wiele nagrobków było pokrytych mchem, pokruszonych. Niektóre napisy były nieczytelne. Inne zaś nosiły ślady chciwości ludzkiej – nie posiadały krzyży, pomników, figurek. Miały na sobie natomiast wyraźne ślady dłuta lub po prostu łomu. Niewiele warte przedmioty, jednak jak widać i takie znajdują nabywców. Hieny nie potrafią oszczędzić niczego. Gdyby mogli, zapewne dostaliby się i do zwłok, aby zabrać pierścionki, łańcuszki i inne przedmioty należące kiedyś do zmarłych. Pośród tych wszystkich grobów, jedynie nieliczne były nadal odwiedzane i w miarę dobrze utrzymane. Nad jednym ze skromniejszych pomników, pochylał się młody mężczyzna. Jego usta nie poruszały się, nie modlił się najwidoczniej, jedynie spoglądał w ciszy na nagrobek.
‘Thomas Cage
ur. 24.10.1886
zm. 12.01.1915
Pokój jego duszy.’
Stojąca nad grobem osoba powiedziała cicho, do samego siebie:
-Dziwnie jest stać nad własnym grobem, jednocześnie żyjąc nadal w tym ponurym świecie…
Thomas, gdyż to był właśnie on, przyjechał tutaj dwa dni po rozmowie z Zygfrydem. Dzisiejszy dzień nie wyróżniał się niczym szczególnym. Jednak zawsze raz w miesiącu, Cage znajdował chwilę czasu, aby przyjechać tutaj. Nie był sentymentalny, jednak te cztery linijki tekstu, przypominały mu dokładnie kim jest i dlaczego nadal żyje. Nadal jednak nie mógł się z tym pogodzić. Zwłaszcza, gdy spoglądał na grób obok niego.
‘Beatrice Cage
ur. 13.06.1890
zm. 12.01.1915
Pokój jej duszy.’
Westchnął cicho, zostawił kwiaty na grobie kobiety i odwrócił się powoli. Nagle zobaczył stojącą obok kobietę. Już ją widział gdzieś wcześniej. Próbował sobie przypomnieć gdzie i kiedy. Nagle jakby coś strzeliło w jego pamięci. To była kobieta sprzed dwóch dni, z którą się zderzył na chodniku. Juliet, bodajże tak miała na imię. Nim zdążył powiedzieć cokolwiek, odezwała się:
-Młodzi, widocznie zmarli tragicznie w tym samym dniu… Pan się zdaje ich znać, prawda? - zapytała, spoglądając Tomowi w oczy.
-Nie osobiście panno Juliet, o ile dobrze pamiętam. To moi… - tu zatrzymał się na chwilę, myśląc szybko nad przedziałem czasowym. – prapraprapradziadkowie.
-Mogłabym mieć do pana małą prośbę? – powiedziała szybko.
-To zależy jaką, ale proszę powiedzieć.
-Mógłby pan nie używać mojego pierwszego imienia, tylko nazywać mnie Kathe? Nie lubię tego od rodziców… - zarumieniła się przy tym lekko i odwróciła wzrok, spoglądając na leżące w dalszym rzędzie dwa nagrobki. Były one znacznie nowsze od innych w okolicy. Thomas popatrzył na nie, w oczy rzuciły mu się głównie dwie ostatnie linijki na każdym z nich:
‘Zamordowani bez litości, pozostawili w świecie swój największy skarb.’
‘Niech dusze będą u Pana, a córka niech żyje nadal.’
-Przepraszam panno Kathe. I przykro mi z powodu pani rodziców. To musiało być tragiczne przeżycie…
-Dla dwuletniego dziecka nie. Dopiero później zrozumiałam co się stało. Moje wujostwo wychowywało mnie jak córkę, jednak zawsze czułam że nie tam jest moje miejsce. Mógłby pan podejść ze mną do nich?
-Oczywiście, z przyjemnością. – odpowiedział, biorąc kobietę delikatnie pod rękę.
Droga między nagrobkami była wąska, więc nie chcąc się rozdzielać, poszli dookoła dłuższą drogą. Rozmawiając cicho, złożyli kwiaty na grobach jej rodziców, po czym udali się w kierunku bramy cmentarza. Chmury idące coraz niżej, zapowiadały rychły deszcz. Drzewa na cmentarzu zaczęły nagle szumieć w porywach wiatru. Ulewa była jednak bliżej, niż się zdawało. Pierwsze krople zaczęły uderzać o ziemię. Ruszyli biegiem do samochodów. Tom otworzył drzwi kobiecie, gdy ta tylko przekręciła kluczyk w zamku. Wsiadła pospiesznie, zamykając drzwi za sobą. Cage zapukał w okno. Gdy otwarła je, schylił się i zapytał:
-Co pani robi wieczorem?
-Nie mam żadnych planów, z przyjemnością zjem z panem kolację. – odparła z uśmiechem.
-Widzę, że od razu wiedziała pani o co mi chodzi. Zadzwonię jak wrócę do domu.
Mówiąc to, wyprostował się i ruszył do swojego samochodu. Zapowiadał się ciekawy wieczór, pierwszy od wielu lat w jego życiu.