poniedziałek, 12 października 2009

Przemyśleń kilka Wilka

Ostatnio coraz częściej się zastanawiam ‘co by było gdyby…’
Co by było, gdybym miał inny charakter? Co by było, gdybym był przystojny? Co by było, jakbym nie był takim tchórzem jakim w wielu przypadkach jestem? A zwłaszcza, co by było, gdybym nie był ciągle sam?
Wiem, że to ostatnie to jest głównie moja wina, ale cóż począć. Nawet jeśli dziewczyna mi się podoba na pierwszy rzut oka (a takich przyznam szczerze, nie brakuje, chociaż jeśli by przyszło do jakiegoś związku, to bardziej stawiam na charakter, wygląd traktuję jako sprawę drugorzędną), to i tak i tak nie mam na tyle śmiałości, aby podejść i zagadać. Zawsze mówię sobie ‘nie, nie mam szans’. Ludzie dookoła mnie coraz słabiej znoszą mój pesymizm, jednak dotychczas tylko jednej osobie udało się go pokonać. Na pół roku, potem wrócił ze zdwojoną siłą. No ale cóż. Los jest nieprzewidywalny, podobnie jak i decyzje i stosunek prawdy w ‘prawdzie’ w słowach innych osób. Wracając jednak do początku tego wywodu. Czasami się zdarzy trafić tak, że dziewczyna po paru rozmowach mnie zaakceptuje, a to patrząc na mój paskudny charakter ujawniający się na początkach znajomości jest ciężkie, to i tak i tak spala to na panewce. Bo w każdym przypadku (dosłownie – w każdym), kończy się tak samo. Nie ma nic gorszego, niż bycie traktowanym jako kolega. W takich momentach strach zaangażować się bardziej. Jeśli coś nie wyjdzie, traci się i bliską osobę i znajomą. Dwie w jednym. Pomijam już to, że najczęściej w tym przeszkadza mi odległość. Największym moim problemem jest to, że nie potrafię się zaangażować uczuciowo z dziewczyną, która mieszka blisko. Zawsze to musi być kawał drogi… Chociaż w sumie to ma też i swoje zalety. Jednak jest ich zdecydowanie mniej niż wad.
Najgorsze jest jednak rozdarcie. „Daj sobie spokój Wilku, za daleko, poza tym sam mówiłeś, że…”. A od innej osoby „Ja bym na Twoim miejscu próbowała, co Ci szkodzi?”. I właśnie o to chodzi. Szkodzi. Może i jestem dziwny. Ale jeśli mam wybór koleżeństwa i własnej udręki, a wygadania się i utraty wszystkiego, wolę się dręczyć samemu. Zresztą. Nigdy nie byłem uważany za osobę normalnie patrzącą na wszystko, nawet sam siebie tak nigdy nie postrzegałem. Przez ludzi którzy mnie trochę bliżej znają (a jest ich naprawdę niewiele, na palcach jednej ręki szło by policzyć…) jestem choć trochę doceniany. Piszę choć trochę, bo tego nie będę w stanie nigdy stwierdzić na sto procent. A na nowe znajomości ciężko liczyć. Ludzi których miałem poznać samemu, dawno już poznałem. A przez znajomych nie poznam bo… No właśnie. Zdecydowana większość z nich mieszka znowu daleko. Jedno, dwa zobaczenia w ciągu roku. Za mało.
Nie wspomniałem jeszcze o paru rzeczach. Jedną z nich jest to, że chorobliwie nienawidzę być ignorowanym. Cóż jednak począć na to, że z dnia na dzień jest to coraz bardziej wyraźne. Brak jakiejkolwiek odpowiedzi na sms, telefon, maila, wiadomość na nk/gg. Pewnie najprostszą odpowiedzią jest ‘może nie mógł/mogła?’. W tym tkwi problem – była taka możliwość. Skoro ktoś ma czas, żeby wejść na Internet, pozmieniać opisy, pododawać zdjęcia i inne takie duperele, to powinien też mieć te dziesięć sekund, aby otworzyć okienko, wklepać ‘Tak’ lub ‘Nie’ i ok. Ale oczywiście łatwiej jest zignorować… Bo co się takim będziemy przejmować? Przecież to facet jest, taki sam jak reszta, nic mu się nie stanie jak nie dostanie odpowiedzi.
Podobnie jak i nienawidzę jednego przekonania. Skoro facet nie prezentuje się zewnętrznie jako ‘cud miód i orzeszki’, to wnętrze będzie dokładnie takie samo. Nie ma sensu się takim przejmować, zajmować, po co? Skoro można wziąć jakiegoś skończonego debila, który fajnie kręci tyłkiem. No cóż. Rzeczywistość jest brutalna. Panny biorą się za znacznie starszych, a potem marudzą jak to im źle i inne takie. Skoro jest źle, to po co się brać?... A i tak i tak następnym razem popełniany jest dokładnie ten sam błąd. Ta sama pomyłka. Niektórzy zdecydowanie nie uczą się na błędach. Mówią za to, że muszą się wyszaleć. A potem zechce się ustatkować i się okazuje, że partnerów/partnerek było więcej niż mrówek… Trafienie w obecnych czasach na kogoś naprawdę porządnego jest cholernie ciężkie. Zwłaszcza dla kogoś, kto nie ma śmiałości nawet spróbować sprawdzić.
Tak, wiem, nudzę cholernie. Czasami jednak trzeba. Algorytmika wybitnie źle wpływa na samopoczucie i ‘radość z życia’.


Której i tak nie ma.

niedziela, 11 października 2009

Mały kawałek, Rozdział 1

Małe pomieszczenie na tyłach komisariatu, słabo oświetlone, z jednym lustrem weneckim na ścianie. Tradycyjny i stereotypowy pokój przesłuchań. Czasami jednak fantazje filmowców mają pokrycie w rzeczywistości. Większość placówek policji w coś znaczących miastach miała co najmniej jeden taki. Podobnie było i tutaj, gdzie przy jednym krańcu stołu siedział John Mayers, a dookoła niego chodził nerwowo Honigham. Na podłodze zebrało się już sporo popiołu spadającego z jego niestrzepywanego cygara. Pomimo ponad godzinnego przesłuchania, Mayers nie podał im żadnej istotnej informacji. Przyznał się co prawda do tego, że mógł być ostatnią osobą która widziała Baigun’a żywego, jednak ten fakt był mało istotny dla ogółu sprawy. Nie wyjaśniało motywu, miejsca ani czasu. Poza tym, jak sam powiedział, w momencie śmierci ofiary był już z narzeczoną w łóżku. Ten fakt mogli potwierdzić wszyscy sąsiedzi, gdyż jak sam wypytywany stwierdził, byli wtedy ‘nad wyraz głośni, zwłaszcza jego kobieta, która nigdy wcześniej tak głośno nie krzyczała przy orgazmie’.

Jeff z niesmakiem popatrzył na wypalone niemalże do samego końca cygaro. Niedopałek wrzucił do papierowego kubka po kawie, gdzie resztki żaru zasyczały w kontakcie z wilgocią. Poprawiając koszulę i spodnie, nadinspektor usiadł naprzeciwko John’a. Oparł się łokciami o blat, splótł dłonie razem i pochylił nad nimi głowę w geście zamyślenia. Po chwili odezwał się cicho, jednak wyraźnie go było słychać w całym pomieszczeniu.

-A więc mówisz, że widziałeś Baigun’a jako ostatni.

-Tak, ile razy jeszcze będę to musiał powtarzać? To, że widziałem go wtedy nie czyni mnie winnym!

-Nikt Cię jeszcze o to nie oskarża.

-Jeszcze? – odparł sarkastycznie.

-Tak. Wszystko się w końcu może zmienić. O czym rozmawialiście przed wyjściem z biurowca?

-O tym co zawsze. O dniu na giełdzie, wydajności pracowników, perspektywach.

-Miałeś jakiś powód, aby chcieć śmierci szefa?

-Nie do cholery. Znowu to samo pytanie! – John coraz bardziej się denerwował. Włosy na czole miał już pozlepiane od potu. Elegancka koszula była przyklejona do pleców, krawat zaś leżał już rozwiązany na stole. Widocznie jak i większość pracowników biurowych, nosił go, bo po prostu musiał, a nie dlatego że lubił.

-Nie wkurzaj mnie, Mayers. Mogę Cię zatrzymać na dwadzieścia cztery godziny bez powodu. Nie utrudniaj sobie życia i lepiej mów po dobroci co i jak. Miałeś jakiś powód czy nie?

-Nie. – wycedził przez zęby. – Nie miałem. Nie przy obecnej sytuacji rynkowej, gdzie potrzebna jest stabilizacja.

-Nie liczyłeś na lepszą posadkę po zejściu szefa?

-Zbyt wielkie zamieszanie powstaje zawsze przy zmianie zarządu. – odparł spokojniejszym tonem, bardziej wyćwiczonym. – Pełno papierów, spadek wartości akcji, potrzeba budowania na nowo zaufania partnerów i klientów. Cała praca stanęła, a wręcz się nie rozpoczęła wcale, gdy się dowiedzieliśmy o morderstwie. Sądzi pan, że chciałbym dostać robotę jako dyrektor takiego burdelu?

-Szef burdelu ma tą zaletę, że wybiera sobie najlepsze dziwki kiedy tylko chce. – Jeff uśmiechnął się sam do siebie z powodu opowiedzianego żarciku.

-To nie jest zabawne. – obruszył się John.

-Nie musi.

Honigham podniósł się z krzesła i pomachał w stronę lustra. Zabrał z oparcia marynarkę i ruszył w kierunku drzwi. Bzyczenie dobiegające od strony zamka znaczyło, że są gotowe do otwarcia. Pchnął je lekko, lecz one nie ruszyły. Naparł na nie mocniej. Odskoczyły tak mocno i niespodziewanie, że otwierający poleciał na ścianę znajdującą się kawałek za nimi. Zaraz po tym zamknęły się one z trzaskiem. Wkurzony glina kopnął je z impetem.

-Co za złom… - mruknął ruszając korytarzem w stronę pomieszczenia nagrywającego po drugiej stronie lustra. Przed drzwiami rzucił do dwóch policjantów krótkie ‘wypuścić’, po czym wszedł do środka. Walt właśnie kończył opisywać kasety nagraniowe. W rogu pomieszczenia barczysty mężczyzna, na oko po pięćdziesiątce, przeglądał jakieś dokumenty. Napis na pudle świadczył, że dotyczyły wszystkich ostatnich morderstw.

-Panie komendancie, mogę poręczyć, że w tych aktach nie ma nic, co mogłoby wyjaśnić tą sprawę.

Mężczyzna wyprostował się i odwrócił. Zasłaniając światło lampki biurkowej, wydawał się wyższy niż był w rzeczywistości, chociaż jego dwa metry wzrostu i tak nie były niczym. W ciemnym konturze postaci błysnęły równe białe zęby. Cole Teetain wszedł w krąg światła rzucany z sufitowych świetlówek. Przepaska poprowadzona przez jedno oko znaczyła się na czarnej skórze znacznie słabiej niż różowawa blizna, której krańce wystawały spod kawałka materiału. Krótko obcięte włosy nie zakrywały też paru innych szram na czaszce. Skóra komendanta świadczyła dobitnie o jego dosyć burzliwej przeszłości. Nie uszkodziła ona jednak poczucia humoru niemłodego już czarnoskórego. Szybko znalazł się przy Honighamie i klepnął go poufale po ramieniu.

-Wiesz Jeff. Zawsze lepiej jak co najmniej dwie osoby przejrzą papiery. Nie uwłaszczając nic Tobie, bo jesteś doskonałym śledczym. Ale ta sprawa po prostu jakoś mnie zainteresowała. Wydaje się inna niż wszystkie.

-A zarazem bardzo podobna do tej nierozwiązanej sprzed paru lat. – mruknął pod nosem.

-Rozumiem, że tamta sprawa jest dla Ciebie jak kolec w stopie. Ale wiedz, że nie każdemu się wszystko zawsze udaje.

-Mi dotąd wychodziło wszystko.

-I tu Cię mam. Nie wyszły Ci włosy. – komendant sprzedał mu lekkiego kuksańca w bok. Odpowiedział mu pierwszy tego dnia uśmiech Jeffa.

-No dobra, ma pan mnie szefie. Na to jednak jeszcze nie pora u mnie.

-I nie spiesz się do tego. Ale wracając do sprawy. – komendant spoważniał momentalnie. – Coś z niego wyciągnąłeś?

-Nic. Facet jest czysty. Nie miał żadnego motywu, ma alibi i nie ma jaj aby takie coś mógł zrobić. Zły czas, złe miejsce, to jedyna jego wina.

-Trudno się dziwić, że widział go po raz ostatni, skoro był jego prawą ręką. – mruknął Cole. – Co oznacza, że nadal nic nie mamy.

Cole podszedł do telefonu, jaki wisiał na ścianie pomieszczenia. Wystukał szybko trzy cyfrowy kod.

-Tak. Za miesiąc roześlij każdej nocy na ulice patrole paro osobowe. Wiem do diabła, że już są nocne patrole! Za miesiąc, nie teraz! Kurwa mać! Bo tak mi się podoba. Nie, nie musicie znać powodu. Po prostu to zróbcie. I powiadomcie o tym inne dzielnice. Za miesiąc od teraz na ulicach nocą ma być niebiesko. To niech lampy noszą jak w nocy nie widać niebieskiego! Ja jestem czarny co nie oznacza że mnie nocą nie widać!

Komendant rzucił słuchawką telefonu, rozbijając aparat.

-Cholera. Znowu. Muszę zamówić trwalsze modele…

Jeff milczał jeszcze chwilę. Zanim zdążył zadać pytanie, Teetain zaczął mówić.

-Zapewne zastanawiasz się, dlaczego chcę wzmożonych patroli nocą za miesiąc. Cóż. Trudno mi jest to wyjaśnić. Jakieś po prostu przeczucie dziwne.

-Nie musi mi się szef tłumaczyć…

-Czasami i ja muszę się komuś wyspowiadać. A teraz daj mi księżulu rozgrzeszenie i idź w pokoju.

Nie czekając na jakąkolwiek reakcję podwładnego, Cole wyszedł z pomieszczenia, zamykając nad wyraz delikatnie za sobą drzwi.